Cześć! Tu Mela!
Mam już rok i – nie chwaląc się – jestem urodziwą i bardzo fajną koteczką. Mówią o mnie: „chodząca łagodność”. I wiecie co? Coś w tym jest! Nie syczę, nie fukam, nie planuję kociej rewolucji. Wolę miękkie kocyki, mizianie za uszkiem i zabawy z wędką. No i kontakt z człowiekiem – uwielbiam go! Najchętniej byłabym zawsze tam, gdzie Ty. Tak, to do Ciebie mówię.
Z kuwety korzystam jak dama z klasy średniej korzysta z porcelany. Jedzenie? Zjem wszystko, co się nie broni, i nie kręcę nosem przy misce. Weterynarz? No dobra, nie jestem fanką, ale znoszę jego wizyty z godnością. Mówią, że jestem obsługiwalna, a to przecież dużo znaczy, prawda?
Za mną ciężki rozdział. Sama na świecie, chora, głodna i wycieńczona. Nie radziłam sobie – bo jak sobie poradzić, gdy jesteś małą, przyjazną kotką, a świat to nie bajka Disneya? Na szczęście ktoś mnie znalazł, otulił troską i postawił na łapki. Teraz jestem zdrowa, wysterylizowana i z kompletem badań. FIV i FeLV? Ujemne. Czyli – mówiąc po ludzku – jestem gotowa na nowy rozdział.
Tylko… brakuje mi jednego. Domu. Nie byle jakiego – prawdziwego. Z człowiekiem, który powie: „Mela, Ty to jesteś mój najlepszy życiowy wybór”.
Jeśli masz miejsce w sercu (i na kanapie), to ja mam mnóstwo miłości do rozdania. I ogonek, który będzie się cieszył na Twój widok codziennie.
Zostanę z Tobą na zawsze?